Zdjęcie przedstawia tablicę informacyjną autobusów komunikacji miejskiej w Gdyni przy ulicy Kieleckiej.
fot. Dominika Janecka

Ile Gdynia zarobi na cięciach w komunikacji miejskiej?

Ile wiemy po miesiącu od ich wprowadzenia?

Cięcia w komunikacji miejskiej. Ile wiemy po miesiącu od ich wprowadzenia?


Wraz z początkiem roku władze Gdyni przesądziły o kolejnych cięciach w komunikacji miejskiej. W stan likwidacji postawiono łącznie 11 linii autobusowych i trolejbusowych – dziewięć całorocznych i dwie sezonowe. Zmiany objęły także ograniczenia w kursowaniu kilku innych połączeń, w tym m.in. linii nocnych. Od kwietnia wzrosną również ceny biletów (drugi raz w przeciągu niespełna roku). Wśród zlikwidowanych były połączenia tak kluczowe, jak linia „W” łącząca m.in. mieszkańców Cisowy i Chyloni ze szpitalem w Redłowie lub linia 34 pozwalająca dojechać mieszkańcom Demptowa bezpośrednio do centrum miasta. Niestety zmiany kolejny raz nie były konsultowane ani z mieszkańcami, ani nawet z naszym sąsiadem, ponieważ jak poinformowało stowarzyszenie Bryza, Sopot nie wiedział o planowanej likwidacji linii 21 (kursującej między miastami) i w konsekwencji do władz Gdyni trafiło pismo z żądaniem przywrócenia połączenia, wysłane przez zaniepokojonych włodarzy tego miasta. Poważne wątpliwości budzi również podstawa merytoryczna cięć. Stowarzyszenie Miasto Wspólne opublikowało ostatnio wyniki badań przeprowadzonych w maju ubiegłego roku, na zlecenie Urzędu Miasta. Wynika z nich, że przez 3 dni zatrudnieni ankieterzy sprawdzali zapełnienie autobusów i trolejbusów na zaledwie 6 gdyńskich przystankach. Jak relacjonowali mieszkańcy, naoczni świadkowie ich pracy, pasażerowie zliczani byli w autobusach znajdujących się w ruchu, przejeżdżających obok ankieterów. Prawdopodobnym jest więc, że nie były one przeprowadzone z należytą starannością i mogą zawierać niedoszacowania lub przeszacowania rzeczywistej liczby pasażerów. Ponadto nie pracowali oni przy żadnym z przystanków znajdujących się w Chyloni, Cisowej, czy Pustkach Cisowskich – dzielnicach najbardziej dotkniętych cięciami (blisko połowa zlikwidowanych linii kończyła lub zaczynała tam swój kurs). Dlaczego, więc akurat tam dokonano największej rzezi połączeń?

Ile Gdynia zaoszczędzi na cięciach?

Nie mam jednak złudzeń, że dla władz miasta najważniejszym kryterium nie jest ani opinia mieszkańców, ani liczba pasażerów. Najważniejsza jest kwota zaoszczędzonych w ten sposób środków. Poniżej dowiecie się, ile Gdynia zyska na zmianach:
1) Likwidacja 11 linii (W, G, 20, 21, 30, 34, 163, 182, 196, 309, 320) to oszczędność dla miasta w wysokości 7 658 604 złotych w skali roku.
2) Ograniczenie częstotliwości kursowania niektórych, innych linii (125,133,145,153,252) to oszczędność dla miasta w wysokości 982 779 złotych w skali roku.
3) Ograniczenie częstotliwości kursowania niektórych linii w weekendy, z 20 do 30 minut odstępu między przejazdami, to oszczędność dla miasta w wysokości 2 575 155 złotych w skali roku (w tej kwocie mieści się również 982 779 zł z punktu poprzedniego).
4) Wprowadzenie przerwy w funkcjonowaniu linii nocnych od godziny 2 do 3:30 to oszczędność dla miasta w wysokości 467 562 złotych w skali roku.
5) Z kolei dodatkowe wpływy z tytułu nowej taryfy biletowej, zaprezentowanej podczas konferencji dot. wdrożenia systemu FALA w styczniu br., wyniosą szacunkowo 4 000 000 złotych rocznie.
Warto dodać, że jednocześnie ze znacznym zmniejszeniem oferty przewozowej, postanowiono o nieznacznym zwiększeniu częstotliwości kursowania innych połączeń (są to: 22, 114, 128,140,198). Gdynia przeznaczy na ten cel kwotę 1 689 263 złotych rocznie.

Czy cięcia były nieuniknione?

Zastanówmy się, czy Gdynię stać było na utrzymanie oferty przewozowej lub ograniczenie jej w znacznie mniej odczuwalnym dla mieszkańców stopniu. Zazwyczaj przemieszczając się po mieście, na dłuższych odległościach, mamy do wyboru dwie możliwości – komunikację miejską albo transport samochodowy. Przyjrzyjmy się polityce miasta w stosunku do osób wybierających tę drugą. W 2020 roku urzędnicy rozszerzyli Strefę Płatnego Parkowania na kolejnych kilka dzielnic (m.in. częściowo Grabówek, czy Orłowo). Równocześnie ceny parkowania wzrosły i obecnie musimy liczyć się z opłatą w wysokości 5 złotych 50 groszy za pozostawienie auta na godzinę w strefie śródmiejskiej. Mieszkańcy, załatwiając sprawy w urzędach lub innych zlokalizowanych w zasięgu tej strefy punktach, muszą się więc liczyć ze stosunkowo wysokimi opłatami za przybycie do nich samochodem. Miasto zarabia dzięki temu 26 000 000 złotych rocznie.
Skumulowana kwota oszczędności z tytułu cięć, po odjęciu kosztów zwiększenia częstotliwości kursowania innych połączeń, wynosi 9 012 058 złotych rocznie. Dodając do tego zysk z tytułu podwyżek cen biletów, otrzymujemy 13 012 058 złotych rocznie. Jest to więc 50% kwoty, którą miasto zarabia z tytułu opłat za parkowanie. W obliczu wysokich stawek dla przemieszczających się po mieście samochodem, naturalnym wydaje się przeznaczenie środków uzyskanych w ich ramach na rozwój komunikacji zbiorowej, czymś mieszkańcy muszą się bowiem przemieszczać, a okres restrykcji pandemicznych już się przecież skończył. Tak się jednak nie dzieje. Dlaczego? Być może ma to związek z tym, że pomysł przesunięcia całości środków, prawdopodobnie, jako pierwsi wysunęli gdyńscy społecznicy, na czele z Łukaszem Piesiewiczem. Wiele jednak pozwala stwierdzić, że władza po prostu woli wydawać pieniądze na inne, przynoszące wątpliwą korzyść mieszkańcom (jednak władzy, jak najbardziej) cele. Urzędnicy zasłaniają się wiecznie rosnącymi kosztami, licząc, że gdynianie i gdynianki nie zauważą milionów jednocześnie wypływających z budżetu gminy, trwonionych na zbędne lub przeszacowane przedsięwzięcia.

autopromocja

W budżecie na ten rok kwotę 14 milionów złotych przeznaczono na samą promocję Gdyni. Przypomnijmy również o koszcie budowy Parku Centralnego – 112 milionów złotych, którą w większości pochłania koszt budowy parkingu podziemnego na 270 miejsc. Z kolei na Agencję Rozwoju Gdyni, której znikome osiągnięcia obnażyło niedawno wspomniane już stowarzyszenie Bryza, wypływa z budżetu kilka milionów złotych rocznie (w zeszłym roku 5,5 miliona). Nawet na papierową gazetę „Ratusz”, która jest de facto tubą propagandową ekipy obecnie zarządzającej miastem, a w dodatku ze względu na swą istotę wydawaną z naruszeniem uregulowań konstytucyjnych (według obecnego Rzecznika Praw Obywatelskich), miasto przeznacza blisko 650 tysięcy złotych rocznie.

Mając na uwadze powyższe, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cięcia w komunikacji miejskiej są w przeważającej mierze efektem błędnie określonych priorytetów w sposobie zarządzania Gdynią. W opinii mojej, jak i wielu mieszkańców, powinny one zostać pilnie przedefiniowane, a komunikacja zbiorowa powinna zagościć na samym ich szczycie.

Sprawnie działający, przystępny cenowo i szeroko dostępny zbiorkom to podstawa prawidłowo funkcjonującego miasta, skrojonego na miarę XXI wieku.

Gdyńska oferta autobusowo-trolejbusowa, niegdyś ciesząca się ogólnopolską sławą, od kilku lat zalicza regres. Powinniśmy zacząć temu przeciwdziałać, tak szybko, jak to tylko możliwe. Pomysł przekazania całości kwoty uzyskiwanej z tytułu opłat parkingowych – podnoszony m.in. przez stowarzyszenie Miasto Wspólne, czy stowarzyszenie Gdynianka – wydaje się tu najrozsądniejszy i w dużej mierze zaspokajający bolączki finansowe gdyńskiego ZKMu, które to warunkują cięcia.

Osobiście domagam się szerokiej oferty przewozowej i powrotu starej renomy gdyńskiej komunikacji.

Postulaty mieszkańców i ruchów miejskich powinny się jak najszybciej zmaterializować. W przeciwieństwie do pomysłów i poczynań władz mają one solidną podstawę merytoryczną i sprawdziły się w wielu miastach w Polsce i na świecie. Uśmiercanie zbiorkomu nie sprawdziło się jeszcze nigdzie.

Zobacz także: Koszmarne podwyżki cen biletów w Gdyni