W zeszłym roku odwiedziłem Nowy Jork. W przypadkowych okolicznościach spotkałem tam pewnego Senegalczyka. Miał nieco ponad 30 lat i był analfabetą. Mimo 5-letniego pobytu w USA wciąż nie zdołał nauczyć się pisać, czytać i liczyć. Tłumaczył, że nie ma czasu na naukę, gdyż przez 7 dni w tygodniu musi pracować po 12h dziennie. Ktoś powie – po 12h pracy jest jeszcze dużo czasu na inne sprawy, np. naukę. Zgoda. Pod warunkiem, że człowiek wie, jak się do tej nauki zabrać. On nie wiedział, gdyż nigdy nie miał sposobności, by się tego dowiedzieć. Rozmowa z nim uświadomiła mi, że w dzisiejszym świecie analfabeta jest jak kaleka. Jest krańcowo bezradny, skazany na najgorsze prace i podatny na najpaskudniejsze niebezpieczeństwa. Jakże inne byłoby jego życie, gdyby w odpowiednim czasie poszedł do szkoły i zdobył chodź podstawowy zasób wiedzy i umiejętności. W kontekście tego spotkania podwójnej mocy nabrało we mnie przekonanie, które nosiłem w sobie już od lat: że nauczyciel to najważniejszy zawód świata.
Dlaczego najważniejszy? Po pierwsze – bo zapewnia sztafetę wiedzy. Strach pomyśleć, jak wyglądałby współczesny świat, gdyby nie system powszechnej edukacji, w którym kolejne pokolenia nauczycieli przekazują wiedzę kolejnym pokoleniom dzieci. Reguła ta jest bazowym fundamentem rozwoju cywilizacyjnego ludzkości. Po drugie – bo nauczyciel jest głównym strażnikiem systemu, w którym dzieci uczą się, jak się uczyć, by się czegoś nauczyć. Wiedza może się zmieniać, ale z metodami jej zdobywania zostajemy na całe życie. Jeśli wypracowaliśmy dobre – o ileż łatwiej nam potem dostosowywać się w dorosłym życiu do nowych wyzwań zawodowych, nawet przebranżawiać. Nie lękamy się zmian, bo odczuwamy pewność, że damy sobie radę, że potrafimy nauczyć się nowych rzeczy. Oto niezbyt często nazywana po imieniu, a niesamowicie cenna umiejętność, którą wynosimy ze szkoły, a której przede wszystkim brakowało spotkanemu przeze mnie w Nowym Jorku Senegalczykowi.
Wydawać by się mogło, że skoro zawód nauczyciela jest tak ważny to powinien wszędzie cieszyć się nie podlegającym dyskusji szacunkiem i przekładać na odpowiednio wysoki status społeczny nauczyciela. A co za tym idzie – na jego odpowiednio wysokie zarobki. Czy tak jest? Jeśli przyjrzymy się Europie, to owszem, ale tylko w krajach o wysokim PKB. Przodują Niemcy, kraje Beneluxu i kraje skandynawskie. Najgorzej wynagradzają nauczycieli Polska, Węgry i Bułgaria. Dane te znane są w Polsce od lat, ale są zazwyczaj błędnie interpretowane. Uważa się, że bogaci po prostu mają tyle pieniędzy, że stać ich na rozrzutność i płacenie nauczycielom dobrych pensji. Tu jednak nie chodzi o rozrzutność, bo bogaci – wbrew stereotypowemu myśleniu o nich – na ogół starannie kalkulują i z rozwagą decydują o wydatkach. Jeśli bogaci płacą dobrze nauczycielom to przede wszystkim dlatego, że mają świadomość, iż są bogaci właśnie dzięki nauczycielom. Bo fundamentem bogactwa wyżej wymienionych bogatych jest kapitał ludzki, a nauczyciel odgrywa jedną z głównych ról w procesie formatowania jakości tego kapitału. To nauczyciel pomaga młodym ludziom odkryć drzemiące w nich talenty i w efekcie wybrać właściwą drogę zawodową. Gdy nauczyciel jest fachowy, przenikliwy, pełen empatii i uprawiający swój zawód z pasją to te wybory będą trafione, co w przyszłości przyniesie gospodarce kraju olbrzymie profity.
O tym, że tak to działa, przekonałem się w połowie lat 90. zeszłego wieku, odwiedzając znajomych Niemców mieszkających na osiedlu domów jednorodzinnych w dawnym Berlinie Zachodnim. Było to osiedle ludzi dobrze sytuowanych. Wśród właścicieli domów dominowały trzy najlepiej zarabiające wówczas w Niemczech profesje: lekarze, prawnicy i… nauczyciele. Wyraziłem zaskoczenie obecnością nauczycieli w tym gronie. Niemcy wyjaśnili mi wszystko w kilku zdaniach. Pozostałem ze smutną konstatacją, że w Polsce niestety nie zrozumieliśmy jeszcze, dlaczego nauczycieli trzeba dobrze wynagradzać. Najgorsze jednak, że nie zrozumieliśmy tego do dzisiaj.
Pauperyzacja zawodu nauczyciela postępowała w naszym kraju od początku transformacji ustrojowej i osiągnęła obecnie – nazwijmy to adekwatnie – dno. Nauczyciel – specjalista po wyższych studiach, na którego barkach spoczywa wielka odpowiedzialność kształcenia nowych pokoleń Polaków, zarabia dziś na rękę mniej niż nisko wykwalifikowany pracownik budowlany czy kasjer w sklepie po miesięcznym przeszkoleniu. Jeśli natychmiast nie naprawimy tej sytuacji – czeka nas monstrualny spadek jakości edukacji i – jako następny skutek – spadek jakości kapitału ludzkiego.
Jak ratować tę sytuację? Po pierwsze – systemową afirmacją zawodu nauczyciela. Jej wyrazem mogłaby być jednorazowa podwyżka nauczycielskiej płacy o 2.500 zł brutto. Netto daje to 1.963 zł, co w skali roku byłoby dla budżetu państwa obciążeniem w wysokości ok. 20,7 mld zł. Trzeba mieć nadzieję, że po tegorocznych wyborach parlamentarnych do władzy w Polsce dojdą ludzie, którzy będą umieli podjąć decyzję o takiej podwyżce.
Jak rządzona przez prez. Wojciecha Szczurka Gdynia traktuje szkoły i nauczycieli? Niestety źle. W 2022 r. prez. Szczurek w trybie nakazowym wymusił od dyrektorów gdyńskich placówek oświatowych oszczędności w wysokości 60 mln zł. Tłumaczył to obniżeniem centralnej subwencji oświatowej. Nie powiedział całej prawdy. Owszem, obniżenie subwencji nastąpiło, ale nieznaczne. Głównym powodem tak radykalnych cięć było widmo bankructwa, na krawędzi którego stoi dziś rządzona przez prez. Szczurka Gdynia. Minus 60 ml zł natychmiast przełożyło się m.in. na wykasowanie zajęć pozalekcyjnych w szkołach, odejścia ze szkół wielu wysoko wykwalifikowanych nauczycieli, redukcję szkolnego personelu pomocniczego czy ograniczenie współpracy szkół z poradniami psychologiczno – pedagogicznymi. Trzeba mieć nadzieję, że po wyborach samorządowych w 2024 r. do władzy w Gdyni dojdą ludzie, którzy będą umieli zahamować tę edukacyjną apokalipsę.
Wszystko prawda. Dziekuje za podzielenie sie smutnymi spostrzeżeniami. Obyśmy chociaż na gdyńskim podwórku swoje zrobili dobrze!
Postrzeganie naprawy polskiej oświaty tylko przez pryzmat zarobków nauczycieli to znaczne spłycenie problemu. System edukacji naszego kraju bardziej przypomina pruski system z XIX w., niż nowoczesną edukację rodem z krajów skandynawskich. Ciekawe wydaje się też zestawienie godzin pracy „przy tablicy” nauczycieli choćby niemieckich i polskich.
Bez względu na system edukacyjny rola nauczyciela będzie zawsze jedną z najważniejszych społecznie, czy nawet cywilizacyjnie. To wystarczający powód, by nauczyciele otrzymali istotną zwyżkę wynagrodzeń. Kwestia tego, jak wygląda nasz system edukacyjny i co trzeba zrobić, by stał się lepszy to temat na inny artykuł.
Obecny system edukacyjny w Polsce bardziej nawiązuje do takowego systemu pruskiego za czasów Biscmarka niż nowoczesnych w krajach skandynawskich. Sama kwestia wynagrodzeń problemów nie rozwiąże. Ponadto różnica przepracowanych godzin „przy tablicy” nauczycieli polskich i niemieckich jest znacząca (niemieccy pracują dużo więcej).
Można kazać uczniom przeczytać rozdział w książce, powiedzieć czego mają się nauczyć na pamięć i potem najbliższe dwie lekcje z tego pytać. Można też w ciekawy sposób przekazać wiedzę, wskazać kierunki, wykorzystać różne instrumenty (eksperymenty, multimedia itd.). Niestety duża część środowiska nauczycieli jest swoistym ” strażnikiem” dla nich prostszego i niekreatywnego systemu edukacji „zakuj i zapomnij”. Teza zawarta w tytule będzie miała sens gdy nastąpi weryfikacja zdolności do przekazywania wiedzy przez nauczycieli idąca wraz z unowocześnieniem systemu edukacji. Wtedy jak najbardziej zarobki powinny znacząco wzrosnąć. Osoba przeczytająca kartę pracy i zajmująca się pilnowaniem uczniów na pewno nie wykonuje najważnoejszego zawodu. Zajęcia online podczas pandemii pokazały wiele patologii obecnego systemu. Pana uogólniona teza to pusty frazes pod publikę. Tak samo można pisać o rolnikach bo nas żywią, żołnierzom bo nas bronią itd, itp.
Nie ma Pan racji. Po pierwsze pisząc, że „duża część środowiska nauczycieli jest swoistym ” strażnikiem” dla nich prostszego i niekreatywnego systemu edukacji”. Powtarza Pan antynauczycielskie slogany propagandowe. Czy zna Pan jakichś nauczycieli? Wie Pan, ile naprawdę godzin pracują i z jakimi problemami walczą w szkołach każdego dnia? Ja znam bardzo wielu i dzięki temu wiem, że jest dokładnie odwrotnie. Większa część z nich to kreatywni fachowcy, którzy mimo ciężkich warunków pracy – nadal z pasją uprawiają swój zawód. Nie ma Pan także racji twierdząc, że tytuł mojego felietonu to „pusty frazes pod publikę”. Szanowny Panie, nie byłoby rolników, którzy nas żywią, żołnierzy, którzy nas bronią czy lekarzy, którzy nas leczą, gdyby każdy z nich na poziomie szkoły podstawowej, zawodowej i średniej nie otrzymał bazowego zasobu wiedzy i umiejętności, dzięki którym mógł wybrać daną profesję. Rola nauczyciela jest zatem fundamentalna i dlatego na starcie powinien mieć on zapewnioną godziwą płacę. Inaczej odejdą z zawodu najlepsi nauczyciele, a ludzie młodzi nie wybiorą tej profesji dla siebie, bo nikt nie chce biedować. Wśród lekarzy również zdarzają się jednostki marne, które nie powinny w ogóle zajmować się leczeniem ludzi. Nikt jednak z ich powodu nie deprecjonuje wszystkich lekarzy. Jakikolwiek zawód Pan uprawia – nie uprawiałby go Pan, gdyby nie spotkał Pan nauczycieli, którzy bazowo przygotowali Pana do tej pracy. Niech się Pan nad tym zastanowi, zanim znów zacznie Pan kolportować niemądrą, antynauczycielską propagandę.
Dziękuję Panu za ten felieton i poruszenie wielu istotnych kwestii dotyczących pracy nauczycieli w naszym kraju. Niestety opinia publiczna opiera się głòwnie na powszechnie powtarzanych 18 h przy tablicy oraz większej ilości dni wolnych w roku, ktòre są solą w oku naszch wspòłobywateli. Nie widzą żmudnych godzin pracy wieczorami, w weekendy, godzin poświęconych na projekty, wspòłpracę, kontakty z rodzicami, dokształcanie, wypełnianie często bezzasadnych niestety ton sprawozdań i programòw dla organòw prowadzących itd itp. Jako nauczyciel, ktòry od prawie 30 lat nue traci serca do pracy z młodzieżą, staram się nie zwracać uwagi na retorykę niechęci i deprecjonowania wszystkiego co i jak robimy, często kosztem czasu nie poświęconego na udział w wydarzeniach szkolnych naszych własnych dzieci, ponieważ mamy obowiązki w stosunku do naszych uczniòw i ich rodzicòw.
Komentując uwagi Pana Krzysztofa dotyczące nauki zdalnej , ktòra być może nie wszędzie była tak samo skuteczna, co nie dotyczy tylko Polski ale całej Europy, pragnę zauważyć , że obecnie to w szkole staramy się ,pomimo brakòw kadrowych w zakresie wsparcia psychologòw i pedagogòw, postawić na nogi i odbudować emocjonalnie ogromną grupę dzieci i młodzieży, ktòra w trakcie pandemii poczuła się dramatycznie we własnych domach i rodzinach.
System edukacji jest słaby i pokiereszowany nieuzasadnionymi zmianami, zawòd nauczyciela sprowadzony do roli marnie opłacanego chłopca do bicia – takie są fakty, nawet nie opinia. Jedyną nadzieją w tym wszystkim jest to, że jako dorośli , świadomi ludzie zrozumiemy kiedyś , że wzajemny szacunek i wsparcie rodzicòw, politykòw oraz nauczycieli jako grupy zawodowej, to jedyny sposòb na zapewnienie solidnej edukacji dzieciom, czyli stabilnejprzyszłości nas wszystkich.
” Wielu istotnych kwestii dotyczących pracy nauczycieli w naszym kraju” – napisałem swój komentarz, gdyż właśnie jest całkowicie odwrotnie. Przekaz felietonu, jest jeden (tak jak i w dużej mierze środowiska nauczycieli) – „podnosząc wynagrodzenia uzdrawiamy polską edukację”. Ja się z tym nie zgadzam i stwierdzam, że realne uzdrowienie polskiej edukacji powinno się odbywać poprzez zmianę całego ogólnie pojętego systemu edukacji i sama podwyżka wynagrodzeń nic nie da. Proszę sobie wyobrazić co by opinia publiczna myślała, gdyby powszechnie było wiadomo, że scenariusz każdej lekcji, łącznie z tematem, notatką, pracą domową i z pytaniami na sprawdzian można znaleźć w kartach pracy, a niektórzy nauczyciele praktycznie raz w życiu przygotowują sobie powyższe sprawy i w zasadzie całą karierę z tego korzystają? Oczywiście, nie neguję, że spora grupa nauczycieli, bardzo często kosztem swojego życia prywatnego i rodzinnego poświęca pracy poza godzinami „przy tablicy”. Właśnie unowocześnienie edukacji nawiązujące np. do krajów skandynawskich spowodowałoby to, że nauczyciele skupiliby się na wymiernych godzinach uczenia przy tablicy, a nie na często dziwnych, niepotrzebnych i niesprawiedliwych godzinach „poza klasą”. Czemu niesprawiedliwych? Tak jak wyżej napisałem: podejście do zawodu poszczególnych osób jest różne ale także porównanie np. polonisty i wuefisty daje dużo do myślenia. Nie jestem specjalistą z zakresu pedagogiki, czy psychologii dziecięcej ale podczas nauki zdalnej największym problemem dla dzieci i młodzieży był fakt braku kontaktu z rówieśnikami, a nie to, że niektórzy zostali „zamknięci” w swoich domach ze swoimi rodzinami i ich problemami, które na pewno nabrzmiały. Gdyby było inaczej to w zasadzie każde wakacje (ponad 2 miesiące bez szkoły) wymagałyby „postawienia na nogi i emocjonalnego odbudowania ogromnej grupy dzieci i młodzieży”. Pisząc o uwydatnieniu problemów polskiej edukacji na myśli miałem m.in. to, jak niektórzy nauczyciele z trybu „nakazowo – pilnującego” próbowali przejść na system rzeczywistego nauczania przy świadomości, że niektórzy rodzice mogą słuchać. Pani grupa zawodowa, przez fakt systematycznych protestów tylko w sprawie podwyżki wynagrodzeń jest w dużej mierze postrzegana jako roszczeniowa, a jednocześnie ze względu na charakter pracy jako uprzywilejowana. Naprawdę głosy sprzeciwu wobec kolejnych głupot ministra Czarnka nie przebijają się do opinii publicznej, z resztą nie są tak spektakularne. Na domiar złego są Państwo wykorzystywani jako oręż do walki politycznej i mamieni nierealnymi obietnicami. Unowocześnienie programów, systemu nauczania (odejście od „zakuj, zdaj, zapomnij”) wymagałoby na pewno dodatkowych szkoleń, zmiany podejścia, kreatywności. Na pewno część nauczycieli by nie potrafiła dostosować się do zmian. Dlaczego nie czerpiemy wzorów ze zdecydowanie bardziej stabilnych krajów ogólnie pojętego „Zachodu”? Na pewno byłoby to korzystniejsze dla uczniów, społeczeństwa. Państwo pozbyli by się niewymiernej i niedocenianej pracy w domu. Włączenie postulatów unowocześnienia edukacji na pewno uwiarygodniłoby nauczycieli, że celem jest rzeczywista troska o szkołę, ucznia, nie tylko własna prywata. Zmiany nie muszą zachodzić rewolucyjnie tylko stopniowo, ale czy tak naprawdę Pani środowisko zawodowe jest na to gotowe i się z tym zgadza..? Życzę wszystkiego dobrego i jak największych podwyżek.
„Antynauczycielskie slogany propagandowe” – ciekawe stwierdzenie, najczęściej pojawia się wtedy, gdy rozmówcy brak rzeczowych argumentów w dyskusji, w mocniejsze wersji „na pewno pisior”. Tak znam wielu nauczycieli, także z zagranicy. Piszę, ze z zagranicy bo skrzętnie się Pan na odniósł do kwestii znacznej różnicy w ilości czasu przepracowanego „przy tablicy” nauczycieli polskich i tych dobrze opłacanych z krajów Zachodu. Strajki nauczycieli pojawiają się bardzo często ale jedyny postulat to „podwyżki”. Widział Pan hasła typu: „chcemy edukacji jak w Finlandii”? Środowisko nauczycielskie i jego postulat(y) doraźnie są wykorzystywane w walce politycznej przez opozycję zgodnie z zasadą „Wróg moje wroga…” . To, że znam nauczycieli to jedno. Znam także wielu rodziców i przede wszystkim, sam mam dzieci w szkołach. „Nie byłoby rolników…” – zgodnie z takim założeniem nasza cywilizacja by nawet nie powstała bo powszechne szkoły to tak raczej wiek XX. Nigdzie nie napisałem, że nauczyciele nie powinni dostać podwyżek – twierdzę, że powinno iść to w parze z unowocześnianiem ogólnie pojętego systemu edukacji w Polsce i same podwyżki problemów naszej edukacji nie rozwiążą.