W XX-leciu międzywojennym przybyli tu z całej Polski. Marzyli o lepszym życiu. Mieli pomysły i zapał. Czasem ryzykowali wszystkim. Religia? Podziały polityczne? Przy tworzeniu nowego miasta to niezbyt przydatne sztandary. Ważniejsze było wzajemne zaufanie, poczucie wspólnego celu, pracowitość i szczere zaangażowanie własnych potencjałów. Tak zbudowali Gdynię – jeden z najwspanialszych w historii naszego kraju dowodów na to, że Polacy potrafią się zjednoczyć i tworzyć rzeczy wyjątkowe.
(Budowa portu morskiego w Gdyni / ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego)
Po prawie 100 latach od tamtych wydarzeń powstał ruch miejski Gdyński Dialog. Bez ideologicznych sloganów. Bez pieniędzy i znajomości. We wzajemnym zaufaniu często obcych sobie ludzi – na początku zaledwie kilkunastu. Ludzi, co by o nich nie mówić, cokolwiek odważnych. Bo żyjących w mieście, w którym za głos sprzeciwu wobec władzy ryzykowało się utratą pracy lub marginalizacją środowiskową. Mimo wszystko zdeterminowanych, by osiągnąć wspólny cel: odbudowę Gdyni po dekadzie fatalnych w skutkach rządów prez. Wojciecha Szczurka i jego ekipy. Okazało się, że stali się kroplą, która rozsadziła skałę.
Czy porównywanie intencji założycielskich Gdyńskiego Dialogu do tych, jakie przyświecały budowniczym pierwszej Gdyni to nadużycie? Wydaje się, że mimo wszystko nie. Smutna prawda jest bowiem taka, że dzisiejsza Gdynia to miasto – cień swojej legendy. Miasto wymagające de facto odbudowy Miasto, z którego w ostatnich latach wyprowadziły się 32 tys. mieszkańców. Dlaczego? Bo władza tego miasta była głucha na ich potrzeby. Odwrócona plecami do przedsiębiorców, kierowców, ekologów, ludzi kultury. Skupiona na wspieraniu interesów wąskiej grupy swoich akolitów. Bez żenady kupująca sobie tytuły i nagrody. Marnująca gigantyczne środki na bezsensowny ekonomicznie projekt lotniska. Dewastująca dzielnice niemądrze zaplanowanymi i jeszcze gorzej wykonywanymi remontami. Likwidująca zieleńce i wyprzedająca deweloperom za bezcen ostatnie miejskie grunty. Tego było po prostu za wiele.
Jednak chcieć wcale nie musi oznaczać móc. Mało kto wierzył, że Gdyński Dialog osiągnie w wyborach samorządowych 2024 roku dobry wynik. Jest was za mało, mówili, a Szczurek to nadal potężny przeciwnik. Okej, macie we wszystkim rację, ale nikt was nie zna. Może za 5 lat.
W wieczór wyborczy zebrali się w kameralnym gronie, by podziękować sobie za prawie 3 lata pracy. Za 160 tys. rozdanych ulotek. Za dziesiątki spotkań w dzielnicach – czasem w upale, deszczu i śniegu. Także by podziękować mieszkańcom za ponad 200 tys. zł darowizn na kampanię wyborczą.
Nocą, wraz z napływającymi z komisji wynikami cząstkowymi, zaczęli coraz szerszej otwierać oczy. Nad ranem ich najśmielsze marzenia okazały się faktem. Wprowadzili do Rady Miasta siedmioro radnych, a Aleksandra Kosiorek wygrała I turę wyborów prezydenckich, wyrzucając z udziału w II turze najsłynniejszego samorządowca w kraju Wojciecha Szczurka.
Słowo – klucz do tego sukcesu zawiera się w nazwie ich organizacji. To dialog. Bywało, że zajadle spierali się na zebraniach. Trzaskali drzwiami, rzucali telefonami, opuszczali grupy dyskusyjne. Jednak gdy emocje opadały, na spokojnie analizowali argumenty. Wyciągali wnioski i ręce na zgodę. I wracali do kolejnych działań w terenie, do tworzenia harmonogramów, projektów graficznych, konspektów programowych i postów. I tak, w ogniu pracy po godzinach i wzajemnych kompromisów, wykuli swój największy oręż: siłę współpracy zespołowej.
Cała Polska wpadła w zdumienie. Jak to? Szczurek poza II turą? Kim jest ta Kosiorek? Kto za nią stoi? Stoją ludzie, którym nie jest obojętny los ich miasta. Tylko i aż. A każde ma typową, gdyńską biografię. Często z korzeniami gdzieś daleko stąd. Przyjrzyjmy się siedmiorgu radnym Gdyńskiego Dialogu.
Przodkowie Bartłomieja Austena byli Holendrami, którzy przybyli do Polski w XVI w. Dziadek Bartka trafił do Gdyni jako komunistyczny więzień polityczny – z karą śmierci za przynależność do Armii Krajowej. Uratowała go odwilż po śmierci Stalina.
Anna Salomon urodziła się w Ostrowii Mazowieckiej. Jej rodzice pracowali w Stoczni Gdańskiej. Do Gdyni trafiła za swoim narzeczonym, a obecnie już mężem – chorążym Marynarki Wojennej.
Mama Dawida Biernacika przez całe życie zawodowe była rehabilitantką osób niepełnosprawnych. Do Gdyni przyjechała z Górnego Śląska – na wakacje. Została na zawsze, gdyż i ona odnalazła tu miłość swojego życia.
Dziadkowie Emilii Rogały przybyli do Gdyni z okolic Bydgoszczy i Częstochowy. Jeden był kowalem, a drugi rolnikiem. Jej rodzice poznali się na potańcówce w przystoczniowej „Fregacie”. Po ślubie zamieszkali w Gdyni Cisowej. Emilia mieszka dziś w położonych opodal Pustkach Cisowskich.
Z kolei rodzina Ireneusza Trojanowicza od 51 lat mieszka na gdyńskim Obłużu. A wszystko m.in. dzięki jednemu z pradziadków Irka – zesłańcowi syberyjskiemu, który zdołał uciec z gułagu i po 5 latach tułaczki wrócić do Polski.
Przodkowie Łukasza Strzałkowskiego pochodzą z Kaszub i Podlasia. Jego pradziadowie budowali międzywojenną Gdynię. Tata był gdyńskim stoczniowcem, a mama pielęgniarką w Szpitalu Miejskim.
Kaszubsko – podlaskie korzenie ma również Aleksandra Kosiorek. Jeden z jej dziadków był rusznikarzem, a drugi strażakiem na transatlantykach „Batory” i „Stefan Batory”.
Stali się sensacją, na którą z szacunkiem patrzą nawet kręgi rządowe. II tura wyborów prezydenckich? Będzie, co ma być. Są otwarci na współpracę z każdym, komu bliska jest dobra przyszłość Gdyni i kto jest gotowy na transparentność.
Czy to mogło wydarzyć się gdzie indziej? Zapewne. Wydarzyło się jednak tu – w mieście, w którego DNA zaklęty jest raczej nietypowy dla Polaków gen konstruktywnej, poza ideologicznej współpracy. Gen Gdyni.
Napisz odpowiedź