„To był dla mnie jeden z trudniejszych okresów w życiu. Spędziłem ponad 100 dni w salach szpitalnych. Przeszedłem zabieg ratujący życie. To, że jeszcze nie odpuszczam to dług wobec Doroty i dzieci, które nie odpuszczają w żaden sposób a ja nie chcę ich zawieść.
Chciałbym bardzo być świadkiem jeszcze paru ważnych momentów w ich życiu.
Może matura, ślub, dziadek ?! z drugiej strony – niech korzystają z życia”
Tak Maciej Bukowski pisał ostatniego dnia minionego roku, czując doskonale, że będzie bardzo trudno te marzenia spełnić. Dziś wiemy, że w tym dosłownym znaczeniu nie będzie to możliwe. Nie będzie fizycznie towarzyszyć swoim dzieciom w kolejnych ważnych życiowych momentach. Zmarł, po niezwykle ciężkim roku walki i zmagań z chorobą oraz słabnącą odpornością. Widać było po nim jak ta walka jest mecząca, jak odciska swoje piętno, jak kawałek po kawałku zabiera go, odbiera siły i energię fizyczną – ale nie odebrała woli życia, walki o każdy dzień i – nadziei, która umarła pewnie dopiero wraz z nim.
Macieja Bukowskiego znałem od lat – i nic w tym niezwykłego, bo każdy, kto był zanurzony w gdyńskich realiach, musiał się z nim zetknąć. Jedni pamiętali go z czasów nauki w gdyńskiej „szóstce”, inni, dopóki zdrowie dopisywało, widywali go na meczach Arki, inni znali go jako przedsiębiorcę, właściciele wielu lokali, które wynajmował, jeszcze inni pamiętali czasy TV Mango. Wszystkich łączyła sympatia do niego, bo to człowiek, którego trudno było nie lubić: szczery, prostolinijny, czasem dosadny, ale co najważniejsze: życzliwy, dobry i z szacunkiem do innych. Lubił skupiać ludzi, lubił dzielić się opiniami, żył sprawami miasta, ale i kraju, niezależnie od stanu zdrowia śledził informacje o tym, co się dzieje.
Gdy zachorował na białaczkę, jego batalie o życie śledziły setki, a pewnie i tysiące ludzi. Gdy udało się znaleźć bliźniaczkę genetyczną, która ofiarowała mu szpik, nie tylko jego rodzina odetchnęła z ulgą. Maciej Bukowski przez te wszystkie lata zachował w sercu wielką wdzięczność dla wszystkich, którzy wsparli go w walce o życie i sam starał się dzielić tym, co miał. Był mecenasem i filantropem. Wspierał wiele akcji i przedsięwzięć, większych i mniejszych. I angażując się w te przedsięwzięcia – odżywał. Miło było go widzieć na jubileuszu VI LO. Jeśli tam będziecie, zerknijcie na piękną tablicę w kształcie szkolnej tarczy, wiszącą na ścianie po prawej stronie od głównego wejścia – to właśnie jubileuszowy prezent od niego.
W czasie pandemii i wielkich kłopotów gastronomii w związku z zamknięciem znów pokazał co znaczy empatia i wielkie serce, zwalniając dzierżawców swoich lokali z czynszu.
„Wszystkich najemców lokali gastronomicznych, należących do Mango Investment, zwolniłem z czynszu od marca do końca zadymy z koronawirusem. Uważam, że tak trzeba pomagać. Bardzo chcę, aby moi najemcy nie zbankrutowali i wrócili na swoje miejsca” – napisał wtedy i słowa dotrzymał.
Niezwykłe było patrzenie, ile energii włożył (nie wiem skąd!) w organizacje i promocje balu charytatywnego, podczas którego zbierano środki na rozbudowę gdyńskiego oddziału Hematologii – tak Maciej Bukowski dziękował za dobro i opiekę, których doświadczył. A bal pokazał co dzieje się, gdy taka postać zaprasza do współpracy: prowadził go Radosław Mróz, do licytowania zapraszała Daria Widawska, a specjalny koncert miał Krzysztof Zalewski.
Lubił towarzystwo ludzi, spotkania i rozmowy – pewnie także z tego powodu ostatni rok był dla niego niezwykle trudny, gdy powikłania zdrowotne nie tylko odbierały mu siły, ale i nie pozwalały na kontakty z szerszym gronem osób. Ryzyko infekcji było zbyt duże, a on miał dla kogo żyć – i bardzo chciał żyć. Chwytał się życia ze wszystkich sił, chcąc wyszarpać od niego wszystko co możliwe i wiedząc doskonale, jak kruche i niepewne jest to, co mamy. Wtedy każdy dzień smakuje inaczej.
Trzymał kciuki za ludzi, którym się chce, doświadczyłem jego osobistej pomocy i jako kandydat na prezydenta Gdyni w 2018 roku i jako osoba pracująca na rzecz prezydentury Szymona Hołowni – za każdym razem, gdy zwracałem się o pomoc, mogłem na nią liczyć. Z dużą życzliwością śledził działania Gdyńskiego Dialogu, doradzał nam, podpowiadał i bardzo liczył na wspólny start zjednoczonej gdyńskiej opozycji w wyborach. Z jego inicjatywy odbyło się spotkanie poświęcone tej inicjatywie, które kosztowało go dużo wysiłku. Kilka dni później spotkałem go w gdyńskim Klifie, znów otoczonego wianuszkiem ludzi. Tych kontaktów potrzebował chyba równie mocno jak powietrza. Choć bardzo krytycznie oceniał poczynania władz Gdyni, nikt nie miał wątpliwości, że to miasto kocha. Mieszkał na Kamiennej Górze, w pięknym domu, urządzonym ze smakiem i pełnym marynistycznych akcentów.
Panie Macieju, dziękuję za kawał dobrej roboty. Teraz można nareszcie odpocząć. Koniec walki, zmagań i cierpienia.
Pani Dorocie i całej rodzinie, Bartoszowi i Tomaszowi przesyłam ciepłe myśli w tym trudnym, pełnym smutku czasie.
ZYGMUNT ZMUDA TRZEBIATOWSKI
Napisz odpowiedź