Kolaż: Wojciech Szczurek oraz gdyński dworzec
Zrzut ekranu z gdyńskiego BiP oraz zdjęcie Dworca w Gdyni Głównej

Jak prezydent Gdyni (nie)radzi sobie z emocjami mieszkańców?

Jeszcze się nie urodził taki, co by wszystkim dogodził.

Jeszcze się nie urodził taki, co by wszystkim dogodził. To powiedzonko na pewno na co dzień znajduje się w polu świadomości większości osób sprawujących stanowiska związane z władzą. Np. stanowisko prezydenta miasta. Dlatego dziś pokusimy się o krótkie rozważanie psychologiczne. Rozważanie na temat tego, jak powinno wyglądać radzenie sobie z “trudnymi” emocjami mieszkańców oraz ich licznym żądaniami. Ale powiem trochę  także o ciekawym zjawisku społecznym, którego padliśmy ofiarą.

Dlaczego prezydent Gdyni nas unika?

Zacznijmy filozoficznie, od pytania: Dlaczego prezydent nas unika, dlaczego pozostaje głuchy na nasze apele? Tak się składa, że nie musimy dywagować. Odpowiedź na nie jest powtarzana przez władzę już jakiś czas: “na takich spotkaniach aż kipi od negatywnych emocji, a więc są kontrproduktywne”. No tak, władze postawione przed rozemocjonowaną, nieracjonalną tłuszczą (znaną również jako mieszkańcy Gdyni), nie są w stanie prowadzić produktywnego dialogu w takich warunkach! Tak drodzy Gdynianie, takie zdanie wydają się mieć o nas, nasi rządzący. Dlatego zapewne zaczęli stosować strategię unikania – unikania konfrontacji z naszymi bezpodstawnymi, negatywnymi emocjami. Pozostaje więc wściekać się bezproduktywnie dalej, albo zastanowić się nad sobą i popracować nad swoją ułomnością. Gdy zapanujemy nad gniewem, złością, gdy zauważymy, że nasza frustracja w odpowiedzi na kolesiostwo, wyprzedaż gruntów miejskich, betonowanie przestrzeni i tym podobne incydenty, ma czysto emocjonalny i zgoła nieracjonalny charakter – wtedy na pewno dojdzie do głosu rozsądek i podszepnie, że przecież nie jest tak źle! A co bardziej opornym, na pewno da się to spokojnie przetłumaczyć (np. niemiarodajnym sondażem przeprowadzonym przez otodom). Sielanka! Nie bądźmy jednak zbyt surowi. Postawmy się w pozycji najbardziej uciemiężonych (a więc władz Gdyni oczywiście). Nic dziwnego, że taką metodę unikową wybrali! Siła wielu na jednego to jednoznacznie niesprawiedliwy układ. Dlatego w zakładce poświęconej Wojciechowi Szczurkowi, przebrnąwszy przez gąszcz informacji o tym, jakie nagrody otrzymał, nie znajdziemy kalendarza spotkań (a przynajmniej nie aktualnego). Zrozumiała sprawa, heroicznym wyczynem byłoby wystawianie się mieszkańcom-barbarzyńcom na pożarcie! Co prawda wielu prezydentów innych polskich miast daje radę z organizacją tego typu wydarzeń, no ale gdzieżby od każdego wymagać takiego poświęcenia!

Ale, ale – ktoś nieśmiało przebąkuje – wszak można umówić się na spotkanie indywidualne z Panem Wojciechem albo którymś z jego wiceprezydentów. Procedura jest prosta. Po przedłożeniu wniosku, w jakiej to sprawie szanowny petent, chce zajmować czas miłościwie nam Panującego, pozostaje jedynie czekać i liczyć na to, że uniżona prośba zostanie rozpatrzona pozytywnie. I tak oto dochodzimy do momentu, w którym władze domykają proces siania ziarna mentalności poddańczej w mieszkańcach. Jakże łatwo daliśmy się wprowadzić w poczucie, że to my jesteśmy dla prezydenta (np. na czas wyborów jesteśmy po to by na niego łaskawie głosować), a nie on dla nas! Daliśmy się zapędzić w położenie, w którym czujemy się wyróżnieni, że tak ważna osobistość raczy z nami porozmawiać o naszych błahych przyziemnych sprawkach. Mówimy o nich, jak wyżej: “władza”, “rządzący”. Nasz język tylko cementuje naszą niewolniczą wobec nich postawę. A gdzie postawa niewolnicza, tam rodzi się bezradność. “Co zrobisz? Nic nie zrobisz” – mówi jeden z drugim, zwieszają nos na kwintę i odchodzą ze zwieszoną głową omijając wzrokiem kolejny teatr absurdu, który gotują nam akurat najwyżej postawieni pracownicy urzędu miasta.

To oni pracują dla nas

Zapomnieliśmy, że ich relacja z nami nie powinna być bynajmniej oparta na unikaniu, ale na wrażliwej trosce o nasze potrzeby. Bo to oni pracują dla nas. Zgodzimy się wszyscy, że rola prezydenta nie jest prosta, a negatywnych emocji nie da się w zupełności powstrzymać. Czy jednak nie ma innej drogi niż ich ignorowanie? Czy nie da się ich zaakceptować, odpowiadać na nie i z nimi się konfrontować? Praca prezydenta właśnie na tym przecież ma polegać – obejmując ten urząd takiemu wyzwaniu musi stawić czoła.

Jakie więc sugestie damy naszemu pracownikowi, by lepiej radził sobie na stanowisku? Jak efektywnie i z głową, z gniewem mieszkańców sobie radzić? Przede wszystkim zapewnić miejsce i czas by gniew ten mógł znaleźć ujście. Najlepiej nie kumulować go do momentu, aż jego rozmiary stają się gargantuiczne. Można więc pozwolić o nim mówić otwarcie i często. Rozładowywany w odpowiedniej chwili będzie łatwiejszy do kontrolowania i prowadzenia późniejszych mediacji. Zdecydowanie odradzamy z kolei obrażanie się np. blokując nasze akcje np. poprzez umożliwienie wyświetlania na urzędzie miasta naszych haseł w kwestii polanki, czy ścinanie tui, którą chcieliśmy przyozdobić z okazji świąt.

Tekst wyszedł dość kąśliwie, więc nie polaryzując zanadto czytelników, spuentujmy mając w pamięci również własną pośrednią winę w tej kwestii. Daliśmy prezydentowi poczucie władzy. Władzy jednostronnej – jego nad nami. Tym podejściem wspólnie stworzyliśmy mur pomiędzy dwoma stronami, których interesy wydają się teraz stać w sprzeczności. W momencie, gdy gniew odbija się od muru, rodzi się napięcie. Mieszkańcy Gdyni, którzy od lat zaznają od władzy odrzucenia i lekceważenia – czas wyrwać się z roli ofiary! Jako mieszkańcy powinniśmy uświadomić sobie, że istnieje możliwość słuchania i bycia wrażliwym na siebie nawzajem. A jako pracodawcy… Cóż, powinniśmy zastanowić się, czy ta osoba na tym stanowisku na pewno daje sobie radę. Jedno jest pewne. Pora na zmiany – po naszej stronie zmianę myślenia o funkcji prezydenta, a po stronie urzędu… A, to już pozostawiam Waszej domyślności i sprawczości.