Zmienić i uzbroić system – Rozmowa z Bartoszem Pieczyńskim

Moim marzeniem jest coś na wzór pogotowia psychologicznego.

Robisz tak wiele zawodowo różnych rzeczy, że można się w tym pogubić.
Kim się najbardziej czujesz?

Na zdjęciu - Bartosz Pieczyński

Bartosz Pieczyński: Dobre pytanie. Rzeczywiście zdarza mi się robić wiele różnych rzeczy w krótkim odstępie czasu. Jest we mnie, jak na prawdziwego geografa przystało, silny pierwiastek odkrywcy. Od kiedy pamiętam lubiłem wyzwania, nabywanie nowych doświadczeń, nawet tych, które początkowo mnie przerażały. I może zabrzmi to nieco masochistycznie, ale chyba mnie ta „podróż” w nieznane uszczęśliwia. Nie mniej jednak gdybym miał w prosty sposób odpowiedzieć na Twoje pytanie to… najbardziej czuję się tzw. „artystyczną duszą” o mocno buntowniczych przekonaniach.

Kończyłeś XIV LO w Gdyni. Jak wspominasz ten czas? Kogo z nauczycieli
szczególnie zapamiętałeś?


Muszę przyznać, że bardzo miło wspominam ten czas. Przede wszystkim zacząłem wtedy poznawać północną i północno-zachodnią Gdynię. Zaciekawiło mnie społeczeństwo z wielkich blokowisk. Ja się wychowałem w Redłowie, ale nie na płycie redłowskiej, nieco na uboczu, w szeregowcu. Nikt nikomu nie wchodził w drogę, a Chylonia od początku kojarzyła mi się z bardzo intensywnymi relacjami. Poznałem tam wiele ciekawych osób. Z resztą w XIV LO chodziłem do klasy o profilu humanistycznym, z mnóstwem indywidualności, od sportowców po filozofów. Był to też czas kiedy i ja zacząłem lepiej poznawać samego siebie. To była błoga sielanka zakrapiana wszystkimi silnymi akcentami okresu dojrzewania.
Co do naszych pedagogów, to myślę, że zapamiętałem dosłownie każdą nauczycielkę i każdego nauczyciela. Ogromną sympatią darzyłem moją wychowawczynię, Panią Bogumiłę Dybowską, która w cudowny sposób zaszczepiła u humanistów miłość do matematyki. Sporo osób z mojej klasy zdawało matmę na maturze, a przypomnę, że nie było to wtedy obowiązkowe. Z resztą zdawałem jeszcze tzw starą maturę czyli pisemny i ustny język polski, pisemny i ustny przedmiot do wyboru (w moim przypadku historia i geografia) oraz ustny język obcy.
Bardzo lubiłem Pana Jarosława Romaniuka, polonistę. Uczył nas samodzielnego myślenia, interpretowania na podstawie tego co widzimy i co czytamy. Bardzo mi to imponowało, nie znosiłem utartych schematów.
Mógłbym wymienić jeszcze wielu nauczycieli. Nie sposób nie wspomnieć o Pani Joannie Landowskiej, obecnej wicedyrektor XIV LO. Ona pierwsza przekonała mnie, jak wszechstronną nauką jest geografia i że nie polega ona tylko na czytaniu map. Łączy w sobie ogrom dziedzin, w pełni zależnych od siebie. Pani Joanna często rozmawiała z nami o zagadnieniach daleko wybiegających poza założenia programowe i to między innymi ona zainspirowała mnie do podjęcia studiów na tym kierunku.

Mówisz dużo o potrzebie zapewnienia w Gdyni lepszego dostępu do pomocy
psychologicznej. Z czego ten pogląd wynika?


Myślę, że to generalnie temat ogólnopolski. Stoimy dziś na progu epidemii depresji i zaburzeń lękowych i to nie tylko za sprawą pandemii, zawirowań politycznych i wojny w Ukrainie. Ludzie są skrajnie przepracowani i przebodźcowani. Do tego nie wszystkich stać na coroczne wakacje i prawdziwy wypoczynek. Moje pokolenie rozumie idee odpoczynku fizycznego, ale nikt nam nie mówił o tym jak ważny jest odpoczynek psychiczny. To naprawdę niełatwa sztuka. Młodzież jest wpatrzona w telefony, w media społecznościowe, które zakłamują rzeczywistość wokoło nas. Użyję kwiecistego porównania, po prostu przegrzewają się nam mentalne kable i nie zawsze wiemy co z tym zrobić. Powstają trendy, które mają te tendencje odwrócić, ale świat idzie w takim kierunku gdzie szybka pomoc psychiatry czy też psychologa będzie potrzebna. Niestety jesteśmy w unijnym ogonie jeśli chodzi o liczbę psychiatrów na 100 tys. mieszkańców, gorzej jest bodaj w Hiszpanii i Bułgarii. Psychiatria dziecięca to już w ogóle dramat. Poza tym nadal funkcjonuje pewnego rodzaju stygmatyzacja zaburzeń psychicznych. Oczywiście nie jest już tak, że człowiek idący do psychiatry czy psychologa ma przyklejaną łatkę wariata jak dwadzieścia lat temu, ale nadal jest to temat tabu. Moim marzeniem jest coś na wzór pogotowia psychologicznego. Miałem niedawno sytuację, w której z samochodu zauważyłem młodą osobę ewidentnie w kiepskim stanie psychicznym. Zatrzymałem się, próbowałem wypytać czy mogę jakoś pomóc, bez skutku. Bardzo mnie to dotknęło, bo nie wiedziałem co zrobić. Zadzwoniłem w końcu pod 112, bo bałem się o zdrowie tego człowieka, a operator postanowił wysłać do potrzebującego patrol policji. Złapałem się za głowę. Nie mamy żadnych strategii w takich sytuacjach. System traktuje osoby z depresją, w kryzysie jakby ich nie było. Pozwolę sobie na odważne stwierdzenie, dusza krwawi tak samo jak ciało i podobnie jak ciało, gdy się wykrwawi to umiera. W ciągu zaledwie dwóch lat straciłem troję znajomych silnie borykających się z depresją. Dwóch odebrało sobie życie, jeden zaginął. Ja sam od ok dwudziestu lat cierpię na cykliczną, niesezonową depresję i zaburzenia lękowe. Jednakże zawsze miałem wsparcie rodziny i przyjaciół, a to jest kluczowe. Nie wszyscy mają to szczęście. Ta walka to ogromny wydatek energetyczny, a czasem i finansowy, a kolejki do specjalistów na NFZ są bardzo długie. Bardzo bym chciał to zmienić i uzbroić system w narzędzia mogące nieść pomoc w zakresie zdrowia psychicznego i jest to mój sztandarowy postulat.

Rozmawiał Zygmunt Zmuda – Trzebiatowski