Zacznę krótkim wstępem. Dla mnie był to burzliwy rok. Weszłam w zupełnie nieznany i niezrozumiały dla mnie świat, które pełen jest absurdów, braku transparentności i kręci się chyba tylko dzięki improwizacji. Mam na myśli szkołę i wszystko co jest z tym tematem związane. Można powiedzieć, że to jest temat rzeka. Zacznę od tego, co mnie zabolało:
Koronawirus – korzystanie z tej opcji wg zasady „jak nam pasuje”.
Pierwsze moje zdziwienie to był moment, kiedy musiałam swojego pierwszaka zostawić w obcym miejscu, bez kontaktu z nauczycielem. Nawet na rozpoczęcie roku nie mogliśmy wejść i poznać nowej wychowawczyni. Nie przedstawiono nam także pań ze świetlicy. Nie mogliśmy wejść do szkoły, wnieść ciężkiej wyprawki, porozmawiać z pedagogami. Musieliśmy zrozumieć, że to wszystko środki bezpieczeństwa ze względu nasze dzieci. Jednocześnie nikomu nie przeszkadzało zorganizowanie wspólnego odśpiewania hymnu przez 600 dzieci (ćwiczone tygodniami) z udziałem władz miasta, mieszanie dzieci na korytarzach, mieszanie dzieci w świetlicy czy w oddziałach przedszkolnych. W tych sytuacjach koronawirus nie był przeszkodą. Wtedy słyszeliśmy, że wszyscy przesadzają z tą pandemią.
Unikanie prawdy, konfrontacji oraz odpowiedzialności
W sytuacji pierwszych problemów wychowawczych, społecznych w szkole, wydawało nam się, że możemy liczyć na wsparcie ze strony placówki, dyrekcji. Okazało się, że koronawirus uniemożliwiał nam spotkanie z dyrekcją czy rozmowę z nauczycielami. Kiedy nasze dziecko padło ofiarą przemocy od rówieśników nie mieliśmy żadnego wsparcia. Dopiero informacja o tym, że zgłosimy sprawę na policję otworzyła nam drzwi do szkoły. Tu znów myśleliśmy, że mamy wsparcie. Okazało się, że rodzicom się mówi tylko, to co chcą usłyszeć. Nie ma wychowawcy – nie ma komu zgłosić problemu. W naszym przypadku wychowawcy nie było. Dyrekcja zapewniała nas o opiece psychologa (wydział edukacji się tym bardzo chwalił, jaką opieką psychologiczną obdarzeni są gdyńscy uczniowie). Psycholog nigdy nie usłyszał o sprawie, więc jak mógł pomóc?
Skąd oni mają tyle wolnego?
Dni wolne… wielokropek jest celowy, ponieważ ciężko jest rozpocząć ten wątek. Dni wolne od nauki szkolnej + kwarantanny sprawił, że wielokrotnie zastanawiałam się, czy rok szkoły to wakacje z przerwami na naukę, czy jednak nauka z przerwami na odpoczynek.
W każdym razie dowiedziałam się, co oznacza dzień wolny od nauki szkolnej, czyli np. dzieci mają wolne z okazji Dnia Edukacji Narodowej (mogą być w świetlicy). Potem są długie weekendy związane np. z 1 listopada, 11 listopada. Następnie zbliżają się ferie świąteczne. Po feriach świątecznych są ferie zimowe. Po feriach zimowych są ferie wiosenne. Po feriach wiosennych jest majówka. Po majówce są dni wolne od nauki ze względu na egzaminy klas starszych, potem jest długi weekend i koniec roku szkolnego. Ustawodawca powinien zastanowić się jeszcze raz nad wymiarem urlopu dla rodziców. W roku szkolnym doliczmy jeszcze: choroby oraz kwarantanny.
I tak, jestem z tych przewrażliwionych matek, które nie zostawią 8-latka na cały dzień samego w domu.
Brak pieniędzy w gdyńskich szkołach
To jest chyba największy problem w szkołach, ale także w przedszkolach. Nie wiem jak jest w innych miastach, ale w Gdyni ten brak finansowania edukacji ze strony miasta można bardzo odczuć. W teorii dzieci otoczone są opieką nauczycieli, wychowawców, specjalistów. Mogą udać się po pomoc do Poradni Pedagogicznej, gdzie otrzymają odpowiednie wsparcie i zalecenia. Szkoła te zalecenia w teorii powinna wprowadzić w życie. W praktyce wygląda to tak, że dyrekcjom obcięto fundusze. Gdyńskie szkoły będą musiały powrócić do przepełnionych klas. Na realizację zaleceń z poradni nie ma pieniędzy. Likwiduje się etaty nauczycieli wspomagających i zajęcia zalecane do rozwoju dzieci. W teorii to są decyzje dyrekcji poszczególnych szkół. Wydział Edukacji uważa, że nie może im niczego kazać. W praktyce wszyscy wiemy, że czasami perswazja ma większą moc od nakazów. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że czułam próbę manipulacji moją osobą .Jest to przykre.
Głośne sprawy z brakiem pieniędzy w Gdyni w ostatnim czasie:
- Likwidacja zerówek przyszkolnych (w niektórych szkołach).
- Zwolnienia współpracowników (głównie umowy zlecenia): panie woźne, konserwatorzy, pracownicy administracji.
- Cięcia etatów nauczycieli wspomagających.
- Odchodzenie od mało licznych klas.
- Likwidacja zajęć pozalekcyjnych.
- I sami pewnie dodacie jeszcze kilka punktów.
Przeczytaj:
- Finansowanie edukacji w Gdyni
- Rodzice zaniepokojeni sytuacją w gdyńskich szkołach – planowane wydatki na edukację niższe o 60 mln zł
A teraz kilka dobrych słów:
Nauczyciele z powołania
Szkoła i przedszkole już dawno by nie miały racji bytu, gdyby nie tak wielu nauczycieli z powołania. Spotkaliśmy naprawdę cudownych wychowawców. Mogę powiedzieć, że moje dzieci mają niezwykłe szczęście, że uczą się od tak niesamowitych ludzi. Gdyby nie oni, nie ich poświęcenie, myślę, że nie wyszlibyśmy z wielu problemów.
Wspaniali pracownicy
Nie mogłabym zapomnieć o niesamowitych paniach woźnych w przedszkolu oraz szkole czy pracownikach administracji i panach konserwatorach. Mój starszak chyba by się zgubił w szkole lub zapomniał własnej głowy, gdyby nie te wspaniałe kobiety. A młodszy w zimę wychodziłby w krótkim rękawku.
I to są te dobre elementy, które zależą tylko od wspaniałych ludzi, których spotykamy w tych placówkach.
Pisałam już wielokrotnie. Dzieci są naszą inwestycją. Nie oszczędzajmy na nich!
Dla większości rodziców to codzienna rzeczywistość do której siłą rzeczy muszą przywyknąć. Pani strasznie wyolbrzymia problemy i przez to postrzegana jest jako roszczeniowa. Pomimo prawie dekady w większym mieście wciąż zaskoczona i zdezorientowana….
Zachęcam do lektury ze zrozumieniem. Czy jestem roszczeniowa? Może tak, a może nie. W każdym razie mam prawo do własnego zdania i proszę to uszanować. Życie mnie nauczyło, że trzeba mówić na głos co się nie podoba, inaczej niczego nie zmienimy.
Pani znów nie ogarnia rzeczywistości większego miasta. Trzeba się przyzwyczaić albo wrócić skąd się przybyło. Dla Pani to wyolbrzymione problemy, roszczenia, dla większości codzienność.
Nie widziałam, że żeby ogarniać rzeczywistość w „większym mieście” trzeba mieć zaniżone oczekiwania i tolerować niskie standardy. Są tacy, którzy pokornie godzą się z kiepską rzeczywistością i na szczęście tacy, którzy zmieniają ją na lepszą…
Po tekście z dojazdem ze Śląskiej można stanowczo stwierdzić, że nie ogarnia Pani „rzeczywistości większego miasta”. Opisując przez ostatni czas 153 problemy Miasta i Państwa na stronie z niewielką ilością odsłon Pani na pewno tych standardów nie zmienia. Może artykuły powinny kończyć się „Zebrałam 200 podpisów pod petycją do Wydziału…. w sprawie…. złożoną dnia…..”
Cieszę się, ze jest wierny czytelnik 🙂 proszę rozróżnić tekst typu anegdota od innych tekstów. To jest blog, a nie serwis informacyjny :).
Nawet jeśliby określić jako anegdota (tutaj bym się spierał) i przyjąć do wiadomości, że to nie serwis informacyjny – to w jakim świetle stawia Pani innych autorów, całą tą stronę, podane infomacje – groteskowo, niepoważnie, humorystycznie… Które artykuły mamy traktować poważnie, a które nie? Tak lubię czytać Pani teksty – leczę swoje ego – czuję się bardziej rozgarnięty i inteligentny.