Zdjęcie ilustracyjne do tekstu o tajemniczym wydziale w Gdyni. Zdjęcie przedstawia Urząd Miasta Gdyni. Wykonane w 2021 roku.
fot. Dominika

Urząd Miasta Gdyni. Wydział Ludzi Kłopotliwych [odcinek 1]

Odrębne stany świadomości, czyli czego nie wiecie o gdyńskim Urzędzie Miasta. Wydział Ludzi Kłopotliwych.

Odrębne stany świadomości, czyli czego nie wiecie o gdyńskim Urzędzie Miasta

Odcinek 1 – Wydział Ludzi Kłopotliwych

Legenda głosi, że każdy szanujący się urząd czy instytucja publiczna ma taki pokój, często ukryty gdzieś na ostatnim piętrze, w schowku na miotły, niemal jak znany doskonale pokój Harrego Pottera. W niektórych opowieściach nie ma nawet okna, w innych prowadzi do niego ślepy korytarz, w jeszcze innych, by go znaleźć trzeba zejść do piwnicy i przedrzeć się przez stuletnią zasłonę z pajęczyn – we wszystkich opowiada się o nim z mieszaniną tajemniczości, grozy i melancholii.

Tajemniczy pokój

To pokój, do którego zesłanie jest ostateczną fazą zawodowego życia urzędnika. Trafiają tam albo ci, którzy bardzo się narazili, albo ci, którzy nic, ale to nic nie potrafią, a co gorsza nadal próbują, szkodząc sobie, pracodawcy i planecie, ale też i ci, których bardzo chciałoby się usunąć z widocznych miejsc, pozbawić wpływu na istotne decyzje, a z takich czy innych przyczyn nie można ich zwolnić.

W Gdyni oczywiście też taki pokój istniał – w jednym z etapów swojego funkcjonowania zajmował nawet kilka pomieszczeń, w niczym nie zmieniało to jego charakteru. Osoby stłoczone w nim funkcjonowały przez pewien czas jako Biuro, później jako Wydział, ale nikt nie miał wątpliwości, że podstawowym powodem i racją jego funkcjonowania jest zapewnienie godziwych warunków zsyłki dla dwójki urzędników.

Ludzie, których nie można zwolnić

Zwolnienie ich z pracy nie wchodziło w rachubę, z uwagi na dorobek, staż pracy, kapitał społeczny i status byłych członków Zarządu Miasta za czasów Franciszki Cegielskiej, a od pewnego czasu ochronę przedemerytalną. Utrzymywaniem ich na dotychczasowych stanowiskach władze miasta nie były zainteresowane. Bo, o ile jeden z nich był niezwykle lojalny i z wielką klasą wpisywał się w pofranciszkowe realia, to jednak wyraźnie nie pasował, nie trafiając we właściwe klawisze tworzonej przez nowy zespół etiudy.

Zespół zatem po każdej kolejnej szarży delikwenta wpadał w lekką konsternację, a potem, już bez niego, dość bezlitośnie i protekcjonalnie komentował jego działania. Miał on naturę wizjonera, starał się myśleć w kategoriach strategii, które jednak nowej ekipie zdawały się mocno odrealnione. Zachwytu nie budziła też informacja, że w każdej nocie biograficznej przypominał fakt swojej dawnej pracy w charakterze wiceprezydenta u Franciszki. To w naszym mieście ważny element dossier, który trudno jest wygumkować. Słowem, same kłopoty z takim człowiekiem, a jak na złość – zwolnić nie można.

Drugi z kłopotliwych panów, z kolei zachowywał się tak, jakby mimo upływu wielu lat, nie przyjął do wiadomości, że nie jest już członkiem władz miasta, dlatego prowadzony przez niego wydział uchodził za udzielne księstwo. I choć formalnie uznawał podległość wydziału ówczesnej pani wiceprezydent, to każdym grymasem, ruchem warg czy ręki, każdym westchnieniem, wywróceniem oczami czy komentarzem, zdawał się temu przeczyć. W swym uporze trwał niezmiennie przez lata, budząc zdumienie wielu urzędników przyzwyczajonych do zginania karku i pełnego podporządkowania. Przy wszystkich swoich wadach i nieznośnych manierach miał też jedną, nieszczególnie cenioną cechę – myślał bardzo samodzielnie, a swoje poglądy wyrażał bardzo wprost, niezależnie od tego, czy budziły aplauz władz czy nie – a chyba nigdy nie budziły. Długo igrał z ogniem, aż w końcu konar zapłonął.

Miejsce „zsyłki” na 10 lutego

Dwóch tych panów wylądowało zatem w specjalnie utworzonej komórce w budynku na 10 Lutego – tak skutecznie ich teleportowano, że chyba nawet się nie zorientowali, że nastąpiła jakaś zmiana. Jeden nadal tworzył materiały strategiczne na meta poziomie, pisał wnioski na środki unijne, za które można było potem sfinansować opracowanie wytycznych do założeń szkicu kolejnej strategii, a ponadto zajmował się dokumentacją kolejnych edycji nagrody „Czas Gdyni” dla najlepszych gdyńskich inwestycji – i robił to z wielkim oddaniem i misją.  Drugi nadal kontestował, czasem zaglądał do pracy, zajmując się głównie organizacją konferencji poświęconych tożsamości Gdyni, a przede wszystkim – tak jak wcześniej – nieformalnie, ale bez ukrywania się, wspierając żonę w prowadzeniu niepublicznej uczelni w bliskim sąsiedztwie (z 10 Lutego miał bliżej niż z Piłsudskiego, więc zmiana wyszła na dobre).

Do komórki dołączono bodajże 2 młode osoby, bo gdy dwóch nestorów zajmuje się wizją i pielęgnacją wspomnień, także własnych, to ktoś musi te najzupełniej realną robotę wykonać i obu panów obsłużyć – i tak to trwało. Wizyta w tej komórce była doświadczeniem niezwykłym i surrealistycznym, swoistą twierdzą, broniącą się przed realiami, które rządziły dookoła, do tego pokoju nie mając wstępu. W tym kokonie można trwać bardzo długo, zwłaszcza gdy urzędowa wypłata nadal jest wysoka. Pan płaci, pani płaci – wiadomo.

Wydział zniknął…

Jak się dowiedziałem przy okazji odpowiedzi na interpelacje radnej Mirosławy Król, która pytała o losy projektu „Miasto Gdynia w czasie II wojny światowej”, który kilka lat temu został uruchomiony, to właśnie owa komórka Niewygodnych Niezwalnialnych zajęła się jego koordynacją.

I o ile dorobek tego projektu jest ważny i cenny, to okazało się, że nie jest rozwijany, bo … komórka zniknęła.

Zniknęła, jak mniemam,  bo zniknął powód jej istnienia – dwaj panowie zostali pożegnani, wyściskani, wręczono im naręcza kwiatów zapewniając o dozgonnej wdzięczności gdynian i włodarzy. Panowie udali się na zasłużoną emeryturę, a jak tylko się udali, udało się również „wygasić” wydział w ramach kolejnej restrukturyzacji, w wyniku których wydziały znikają, zmieniają nazwy, odradzają się, łączą, dzielą i dublują, albo powstają zupełnie od nowa dla zupełnie nowych postaci. Ale o tym innym razem.

Tymczasem westchnijmy ciężko nad losem Biura Rozwoju Miasta oraz Wydziału Współpracy i Analiz Samorządowych i pamiętajmy, że choć tych komórek nie ma, to każdy urząd i tak ma swój tajemniczy pokój. Nazwy stanowisk i struktur się zmieniają, ludzie przychodzą i odchodzą, a magiczne miejsce trwa i trwać będzie.

Raz, dwa, trzy – w pokoiku będziesz… ty?

Pierwsza część: Odcinek 1 – Wydział Ludzi Kłopotliwych
Druga część: Odcinek 2 – Komu wydział, komu?

Trzecia część: Odcinek 3 – Kto tu jest od inwestycji?