Odrębne stany świadomości, czyli czego nie wiecie o gdyńskim Urzędzie Miasta
Ostatnio korzystam z okazji, by pokazywać gościom gdyński Infobox, zanim zniknie z powierzchni ziemi. Wprawdzie już zniknęła cześć środkowa, makieta miasta od dawna jest nieaktualizowana, a peryskop wyłączony równie długo, to i tak – warto. I skoro ta nietuzinkowa inwestycja dożywa właśnie swoich dni i kona na naszych oczach, warto przypomnieć, jak to z nią było.
Przeczytaj wszystkie odcinki z cyklu felietonów o Urzędzie Miasta. >>
Tajne przez poufne
W zasadzie o tym, że powstaje Infobox radni dowiedzieli się … podczas sesji. Pozornie zwykła uchwała gruntowa, jakich wiele, dopiero przy ustnym jej uzasadnieniu referowanym przez ówczesnego naczelnika Wydziału Nieruchomości Tomasza Banela, okazała się czymś zupełnie innym. Z rosnącym zdumieniem słuchałem, że stanie konstrukcja modułowa, że będzie to nas kosztować 6 milionów, że taras widokowy, różne funkcje… Poziom szoku i zaskoczenia był nieprzeciętny. Do tego, że na klub trafiają koncepcje, które prezydent już dawno z wąskim gronem przegadał i uzgodnił, trochę przywykłem: ot, taki teatrzyk, w którym prezydent udaje, że pyta klub o decyzje, mając pewność, że wie, jaka będzie. Teraz tak nie było: na klubie przelecieliśmy ją w ramach spisu treści jako coś banalnego, rutynowego i niewymagającego komentarza. Widziałem poruszenie i zdziwienie wśród tej części radnych Samorządności, którą coś obchodzi, ale, jak to zwykle bywa, to ja byłem tym, który podzielił się swym wzburzeniem publicznie.
Zabrałem głos i wyraziłem zdumienie formą, trybem, brakiem informacji i stawianiem radnych pod ścianą. Naczelnik Banel nie miał na to specjalnie argumentów – i ja to rozumiem, on po prostu – od dwóch lat -robił swoją robotę i przygotowywał temat i nie jego rolą było wcześniejsze mówienie radnym o zamiarach miasta. Ówczesny wiceprezydent Bogusław Stasiak również był wyjątkowo pasywny, jakby zaskoczony całą sytuacją. Prezydent Szczurek podczas sesji był nieobecny – jak się okazało, wracał właśnie z delegacji. Gdy tylko wylądował jego samolot, zarządzono przerwę w obradach, zagoniono tam cały klub, który oczekiwał na „wejście smoka”. I rzeczywiście tak było. Prezydent wszedł, poprzedni okres spędzając na telefonie i zbierając relacje nieco skonfundowanych współpracowników i zapewne poznając jedynie słuszną wersje wydarzeń.
Fakt faktem, że gdy wszedł do sali, to ja natychmiast stałem się głównym obiektem pretensji, że przecież można pytać, że zawsze można poprosić o przerwę, że są na sali wiceprezydenci, których można o coś dyskretnie dopytać, że publiczne zgłaszanie pretensji jest nie na miejscu, że przecież znamy zasady. W zasadzie zaraz się okazało, że wszystko jest moją winą i innych, którzy zgłaszali jakiekolwiek wątpliwości. To, że ktoś przez dwa lata szykował w tajemnicy projekt i zapomniał o tym powiedzieć radzie miasta, najwyraźniej problemem nie było… Nie pamiętam dyskusji słowo w słowo, w każdym razie, gdy prezydent zarzucił mi, że chciałem wywołać kryzys, ja to spokojnie potwierdziłem, że tak, że uważam, że sytuacja jest kryzysowa i chciałem mocnej zdecydowanej reakcji. Wtedy prezydent zerwał się z krzesła, które spektakularnie się przewróciło, wstał, odwrócił się na krześle i wszedł do swego gabinetu, z furią trzaskając drzwiami. Zapadła zupełna cisza.
Po kilku minutach wróciliśmy do rozmowy, ale świat nie był już taki sam. Przeprosin za ten atak furii nigdy się nie doczekaliśmy, prezydent nigdy racji mi nie przyznał, choć dla wszystkich było oczywiste, że nie jest winą radnych, że ktoś „zapomniał” poinformować ich jakie ma plany wobec miejskiej działki i że będą to plany wymagające dużych pieniędzy. Snując w urzędowych gabinetach śmiałe wizje obiektu rodem z zachodnich miast, zapomniano jeszcze zasymulować pytania radnych o zgodę. Gdy działasz szybko i w afekcie, działasz w sposób naturalny i to właśnie zobaczyliśmy. Zobaczyliśmy też, co się dzieje, gdy z uśmiechniętego, dobrotliwego oblicza spada maska.
Czy coś się zmieniło? Tak. Od tej pory bardzo już pilnowano by teatr toczył się zgodnie z zasadami. I oczywiście, nadal była to gra znaczonymi kartami: „co wy na to, żeby zrobić fajną imprezę jak w Dubaju? Będą latać samoloty, będzie mega wydarzenie i będzie to kosztować kilka milionów?” (nikt nie mówił, kosztem czego ją zrobimy, nikt nie mówił oczywistej rzeczy, że to nie będą dodatkowe pieniądze od świętego Mikołaja, tylko znów z czegoś się je zdejmie – wtedy na ogół ofiarą padała budowa dróg gminnych) – a radni, jak rozpieszczone dzieciaki, którym oferuje się kolejną zabawkę, krzyczeli: „ale fajnie! Pewnie, że chcemy!!”. No i cudowny teatrzyk, gdy prezydent pytał w poniedziałek wieczorem radnych, czy chcieliby Parku Centralnego, a w jego gabinecie obok leżały już wydrukowane wielkoformatowe wizualizacje, a konferencja dla mediów w tej sprawie na kolejny dzień na 12 była już ogłoszona… Ale ci, którzy chcieli pozorów, dostawali je i od czasu Infoboxu pilnowano spójności Matrixa.
Moda na Infobox i po modzie
Infobox powstał głównie dlatego, że sytuacja własnościowa działki na skrzyżowaniu 10 Lutego i Świętojańskiej była złożona i jasne było, że jeszcze jakiś czas będzie. Do tego czasu obiekt i zagospodarowanie zielonego terenu były wartością dodaną. Mieszkańcy polubili to miejsce i szybko do niego przywykli.
Brudny, zasikany skwerek, miejsce niemal niewidoczne i omijane, stał się nagle centralnym punktem miasta, miejscem spotkań, a 22- metrowa wieża widokowa pozwalała dostrzec urok miasta. Przez pewien czas był nawet wyraźny nakaz, by wszystkie przedsięwzięcia, które się da, organizować właśnie tam, do obsługi obiektu oddelegowano sporą ekipę pracowników UM, która mocno się zaangażowała w wypełnianie formy treścią.
Radni opozycji na czele z Marcinem Horałą próbowali robić pod Infoboxem różne happeningi typu „słomiane inwestycje jak z Barei”, ale temat się wybronił, choć kosztował sporo. Kilka lat potem wyraźnie było widać moment, gdy nagle „pupilkiem” stał się przebudowany Plac Grunwaldzki i Centrum Filmowe, potem nastał czas Konsulatu Kultury, a Infobox powoli i w ciszy marniał, tracąc kolejne funkcje i atencję władz.
Co się stało w tak zwanym międzyczasie z sytuacją własnościową, to już inna historia.
Znam niestety dość smutną opowieść o właścicielce fragmentu, która nie planowała go sprzedać, a potem radykalnie zmieniła zdanie, straciła życiową energię, sprzedała i nie chciała nigdy rozmawiać o powodach. Znamy sytuacje odważnego projektowania nowej inwestycji przez dewelopera, który najwyraźniej już wtedy miał pewność lub prawie pewność, że dojdzie do zamiany gruntów z miastem, co pozwoli mu na realizacje nowej inwestycji.
Infobox zaczął i skończy swój żywot w atmosferze tajemnicy, domysłów, braku transparentności i w poczuciu, że w tym miejscu krzyżują się nie tylko główne drogi, ale i kluczowe interesy. I o ile uchwała, która pozwoliła Infoboxowi powstać, była pewnym podstępem albo brakiem staranności, o tyle ta, która przesądza o jego zniknięciu, już nie wymagała zaskakiwania radnych – to już ten etap, że nie ma obaw, że jakiś radny Samorządności wyjdzie na mównice i zacznie wyrażać zdumienie czy sprzeciw. Krzykaczy już w tym gronie nie ma. Jest błoga cisza, spokój i samozadowolenie. Okręt płynie do przodu, bez zbędnych ceregieli. Zamiast krzykaczy, jest głośna orkiestra. Czy nie tak właśnie było na „Titanicu”?
A tu macie wspominkowy link do sesji, o której napisałem:
Napisz odpowiedź